Zbigniew Stępień, mieszkający na stałe w Dąbrowie, wyruszył 19 maja z Wielunia w podróż dookoła Polski. To już jego druga wyprawa. Podczas pierwszej w 117 dni (1245 godzin marszu) pokonał 3529 km.
Swoje wspomnienia z pierwszej wyprawy udokumentował fotorelacją, którą mogliśmy podziwiać w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Wieluniu o czym pisaliśmy tutaj.
Tym razem skromnie, z uwagi na stan epidemiologiczny, pożegnali Zbyszka i życzyli mu powodzenia: Starosta Wieluński Marek Kieler, Wicestarosta Krzysztof Dziuba, Radny Sejmiku Województwa Łódzkiego Andrzej Chowis, Burmistrz Wielunia Paweł Okrasa i Wiceburmistrz Joanna Skotnicka-Fiuk.
Zbigniew Stępień wyruszył 19 maja systematycznie wędrując do dnia dzisiejszego polnymi ścieżkami, leśnymi duktami i uliczkami mijanych miast czasem zmagając się z własnym organizmem i wyczerpaniem.
To moja druga podróż. Idę granicami dookoła Polski, w miarę możliwości. Teraz idę z plecakiem i namiotem, mogę się rozbić i nocować tam gdzie mi pasuje. Za pierwszym razem byłem zobligowany do agroturystyki. agroturystyki nie ma na granicach.
Zacząłem od południa Polski bo to jest najprostsza i najłatwiejsza droga bo jak się wchodzi w trasę to pomimo, że to wszystko ćwiczyłem, gdybym zaczął od bór to nie wiem, czy dałbym radę. Góry jak się zostawi, po takim okresie, na koniec to już człowiek jest przyzwyczajony do tego wysiłku i łatwiej góry się przechodzi.
Już przechodziłem Karkonosze. To nie jest tak, że te 300-400 km, które przeszedłem że to było lajtowe. Szedłem pod góry, które miały 1 tys. metrów. Z tej jednej tysiąc metrowej góry gdy schodziłem to było łatwiej podejść niż schodzić.
Najgorsze są te nasze tutaj górki bo ciągle się wchodzi, schodzi, wchodzi i schodzi. Rzadko jest tak aby było po płaskim. Tak samo jak teoretycznie idąc nad Nysą Łużycką powinno się iść po płaskim a cały czas jest pod górę, z górki, pod górkę i z górki.
Za to widoki są piękne. Jak się rano wstaje i cały świat budzi się do życia, ta para wodna delikatnie się zbiera. To nie jest ta mgła, którą się widzi o 7:00 rano. Ona jest tak 10 cm nad ziemią i podnosi się taki puszek.
Oczywiście cały namiot i wszystko co jest w nim jest mokre z powodu rosy i trzeba jakoś z tego wyjść, stanąć i zawiązać te mokre sznurówki. Wiązanie mokrych sznurówek to rewelacja. Następnie trzeba wszystko pozwijać, doprowadzić do porządku. Trzeba ten plecak założyć na plecy i iść dalej.
Zawsze staram się znaleźć takie miejsce gdzie jest stanowisko bo tam gdzie są turystyczne szklaki to są stanowiska gdzie jest ławka i stół. Wtedy jest dużo łatwiej. Kilka razy, podczas deszczu, zwijałem się w trawie, która miała około 20 cm to byłem tak samo mokry jak cała reszta.
Jak już pogody się poprawiły i jest 20 stopni to rano idzie się tylko w polarze 2-3 godziny a potem słońce wychodzi. W polarze wędruję ale służy mi on też za poduszkę, gdy idę spać to biorę go pod głowę. Podczas wędrówki nie liczę ile miejscowości przeszedłem ale na ogół 3-4 dziennie przechodzę.
Robię średnio dziennie po 30 km. Przed wędrówką robiłem około 12-15 km dziennie, czasami 20 km. Kilometry przed wyjściem i tak nie mają znaczenia bo inny plecak, inne ciężary a nogi same idą. Mogę teraz zrobić maksymalnie 40 km dziennie.
Jak idę ponad 30 i zostają 2-3 km to muszę dojść. Raz tylko miałem coś takiego, że „akumulatory mi się wyłączyły” i nie mogłem nogami ruszać. Nogi mi wtedy stanęły, szedłem po 10 metrów i musiałem stanąć ale doczłapałem do takiego zagajnika i rozłożyłem namiot a potem rano normalnie wstałem i poszedłem 40 km.
Mijani miejscowi ludzie są przyjaźnie nastawieni, śledzą maja wędrówkę nawet po 2 dni, machają i zatrzymują się chcąc podwieźć chociaż kawałek. Jak mnie tak każdy podwiezie to ja za 2 dni będę w Świnoujściu. Tacy są ludzie, mili są. Gdy zachodzę do jakiegoś pubu aby odpocząć to dają jedzenie i picie za darmo.
Jedna kobieta jadąca samochodem gdy usłyszała, że idę dookoła Polski to puściła kierownicę i mi klaskała. Aż bałem się, że spowoduje wypadek. Podczas wędrówki idę bez muzyki ale nie dokucza mi samotność. Najwyżej czasem sobie pogwiżdżę albo coś pośpiewam jak mi się jakaś piosenka przypomni.
Nie włączam żadnej muzyki bo mi szkoda prądu. Na postojach ładuję power-banki a na słońcu solarny. Jak mi się wszystko naładuje to mam 4 dni bez ładowania. Jak robię zdjęcia telefonem to mi wytrzymuje 1,5 dnia. Nie mam nic ze sobą poza telefonem, który ma wszystko.
Całe życie to jedna wielka podróż a teraz postanowiłem zrobić sobie taką kwintesencję tego, że obejdę Polskę dookoła. Ja prawie całą Polskę znam ale każde miejsce, każde miasteczko jest inne. Podróżowanie pomiędzy tymi kulturami to jest coś pięknego.
Tutaj ludzie gadają już innym językiem chociaż jesteśmy jedynie 300 czy 500 kilometrów od domu. Na dolnym śląsku mówią inaczej, szczególnie Świeradów Zdrój – tam zaciągają i każdy zaciąga inaczej. W lubuskim natomiast już mówią tak jak my.
90% podróży idę kompletnie sam ale te 10% to kwintesencja, gdzie gdzieś usiądę, staję i ktoś mnie zaczepia i pyta, szczególnie o tę moją laskę. Podczas wędrówki laska mi pomaga, ona nie jest dla bajeru tylko, jak się ma na plecach te 20 ileś kilo to, aby zejść albo podejść lekko pod górę to musi być właśnie laska.
Laska jest potrzebna aby się nie przewrócić bo każdy upadek, z obciążeniem, jest ryzykowny. Idąc 30 km to ze zmęczenia jest się bezbronnym, można się w każdą stronę praktycznie przewrócić. Organizm nie jest już w stanie wykrzesać jakiekolwiek siły.
Jak się przejdzie 30 km po wertepach to nie ma szans aby móc jeszcze np podskakiwać. Aby się położyć do namiotu to trzeba się nakombinować, potem rozebrać, aby rano ubrać czy skarpetkę naciągnąć. Wtedy same kombinacje, ale i tak wszystko jest do zrobienia.
– opowiada o swojej wędrówce Zbigniew Stępień
Relację z wyprawy Zbigniewa Stępnia można śledzić na jego prywatnym profilu portalu społecznościowego Facebook.
fot. Zbigniew Stępień